Jeszcze przed wybuchem wojny w Ukrainie Amerykanie na podrzeszowskim lotnisku zorganizowali centrum logistyczno-przerzutowe, przez które wysyłali swoją pomoc wojskową walczącej z rosyjską agresją Ukrainie. To było niebagatelne wsparcie, pozwalające Ukraińcom w pierwszej fazie wojny wyprzeć Rosjan z Kijowa, a następnie utrzymać linie frontu na Donbasie. Bez amerykańskiego uzbrojenia byłoby to albo niemożliwe, albo piekielnie trudne.
Baza w Jasionce to była świetnie zorganizowana machina logistyczna. Sprzęt i uzbrojenie ze Stanów Zjednoczonych trafiały na polskie lotnisko najczęściej z ich bazy w niemieckim Ramstein. Pod Rzeszowem było ono liczone, ewidencjonowane, pakowane, a jeśli trzeba, to także naprawianie. Następnie trafiało do Ukrainy. Amerykanie kontrolowali całą jego drogę do ukraińskiej armii.
W związku z tą operacją w Jasionce stacjonowało ok. 100 amerykańskich żołnierzy. Nie były to więc imponujące siły. Ale też nie o demonstrację siły chodziło, tylko o sprawny i szybki przerzut sprzętu i uzbrojenia dla walczącej Ukrainy.
Trudno więc nie odnieść wrażenia, że nie tyle o wycofanie tej niewielkiej grupy wojskowych z Jasionki tu chodzi, ile o sam fakt, że Amerykanie przestają właśnie dostarczać Ukrainie pomoc wojskową.
Sygnał wydaje się jasny i bardzo czytelny. Dziś zarówno strona amerykańska, jak i polskie władze próbują łagodzić przekaz, ale pod płaszczykiem "przegrupowania", "planowanego działania", "wcześniejszych uzgodnień" mamy tu do czynienia z końcem epoki, w której Stany Zjednoczone były głównym sojusznikiem Ukrainy w walce z Rosją. Zabierając swoje wojska i sprzęt z Jasionki, kończą ten rozdział swojej historii, przynajmniej na najbliższych kilka lat. A jaki rozdział zaczynają?
Niestety nie taki, z którego powinniśmy być zadowoleni. W tym miejscu trzeba wrócić do informacji podanej przez NBC News. Jeśli prawdą jest, że Stany Zjednoczone zredukują, bądź wycofają obecność wojskową z Polski i Rumunii, to będzie oznaczać, że nad głowami naszych polityków, tak jak wcześniej nad głowami polityków ukraińskich, dogadują się z Rosją. Kartą przetargową są zaś kraje Europy Środkowowschodniej — w tym Polska — które Putin konsekwentnie uważa za swoją strefę wpływów.
Nigdy też specjalnie nie ukrywał, że będzie dążył do powrotu do stanu sprzed 1994 r., kiedy to w ramach programu Partnerstwa dla Pokoju ruszył proces wchodzenia państw z naszego regionu do NATO.
W Sojuszu jesteśmy od 1999 r. Od tego czasu weszliśmy w epokę, w której politycy powtarzają mam usilnie, że pod tym parasolem jesteśmy bezpieczni. Problem w tym, że NATO to głównie Stany Zjednoczone. Jeśli one zmienią front, to podwaliny naszego bezpieczeństwa runą jak domek z kart.
Rozmówcy Onetu w rządzie twierdzą, że nigdy nie toczyły się rozmowy z Amerykanami dotyczące redukcji ich wojsk w Polsce. Mało tego, powołują się na słowa sekretarza obrony Pete Hegseth, który jeszcze w lutym zapewniał ministra obrony Władysława Kosiniaka-Kamysza i prezydenta Andrzeja Dudę, że obecność wojskowa Stanów Zjednoczonych w Polsce nie jest zagrożona. Pytanie, czy można mu wierzyć? Dziś chyba nikt już nie ma wątpliwości, że polityka Donalda Trumpa jest nieprzewidywalna.
Skip the extension — just come straight here.
We’ve built a fast, permanent tool you can bookmark and use anytime.
Go To Paywall Unblock Tool