Sebastian Bergier's interview details his journey from a young debut in Ekstraklasa to his current stardom with GKS Katowice. He reflects on unsuccessful loan spells due to self-imposed pressure and mental health challenges, highlighting the importance of mental well-being in his professional life. He also reveals seeking professional help from a psychologist which helped him tremendously.
Bergier spent several years at Śląsk Wrocław, expressing that he feels he could have benefited from leaving earlier. He felt he was overlooked despite being a homegrown talent, and there were opportunities abroad that the club did not permit. Despite the lack of consistent playing time, he believes the experience at Śląsk shaped him.
He attributes his recent success to finding stability and trust with GKS Katowice. The interview emphasizes the crucial role of coach Rafał Górak's confidence in Bergier and his ability to build a strong team dynamic which fueled the team's advancement to Ekstraklasa.
Bergier reflects on the importance of mental resilience, particularly the challenges of managing pressure and self-expectation. His conversation shows a mature outlook, acknowledging mistakes and emphasizing the need for balance. Although happy with his current position, he aims for further growth and indicates a possible contract extension, but notes that his future will depend on certain factors outside his control.
Adrian Heluszka (Przegląd Sportowy Onet): Debiut w Ekstraklasie zaliczyłeś w wieku niespełna 18 lat. Dlaczego zatem kibice musieli czekać aż siedem kolejnych lat, żebyś był w stanie pokazać pełnię swych możliwości na najwyższym ligowym poziomie?
Sebastian Bergier (napastnik GKS Katowice): Debiut zaliczyłem w grudniu 2017 r. i był dla mnie szczególny moment. Wchodziłem dopiero do seniorskiej piłki. Wcześniej grałem jeszcze na poziomie III ligi, więc to był dla mnie pierwszy tak poważny sprawdzian. Za trenera Jana Urbana zaliczyłem kilka epizodów i myślę, że gdyby go nie zwolnili to dostałbym więcej szans w drugiej rundzie rozgrywek.
Na wyjazdowy mecz z Legią Warszawa wyszedłem w podstawowym składzie i myślę, że pomimo porażki 1:4 zaprezentowałem się z dobrej strony. Zaliczyłem asystę, miałem też jedno prostopadłe zagranie, po którym mogła paść kolejna bramka. Po przyjściu trenera Tadeusza Pawłowskiego tych szans nie było już tak dużo. Być może było to podyktowane faktem, że miałem w kontrakcie zapisaną klauzulę dotyczącą podwyżki. Miałem około 90 minut do rozegrania, a finalnie zaliczyłem ich z 60. Przez długi czas nie byłem nawet powoływany do szerokiego składu, musiałem zadowolić się grą na poziomie Centralnej Ligi Juniorów.
Dalszy ciąg materiału pod wideo
Potem zaliczyłem dwa wypożyczenia kolejno do Stali Mielec i Wigier Suwałki, ale nie mogę ich uznać za udane. Przez pierwsze pół roku w Mielcu byłem cały czas pod grą. Regularnie dostawałem szansę, ale moja głowa nie pozwalała wtedy na to, żeby na spokojnie do wszystkiego się przygotować. Sam narzuciłem sobie presję związaną z występem w mistrzostwach świata do lat 20. Postawiłem wszystko na jedną kartę, chciałem koniecznie zagrać w zespole prowadzonym przez trenera Jacka Magierę.
Nawrzucałem sobie tyle rzeczy do głowy, że nie prowadziłem się mądrze. Zostawałem po treningu i przez godzinę strzelałem na bramkę, codziennie odwiedzałem siłownię. I przez to później brakowało mi świeżości podczas meczu. Byłem po prostu wypompowany. Po pół roku uznałem, że muszę coś zmienić, by zwiększyć swą szansę na udział w MŚ. Trafiłem do Wigier Suwałki, które walczyły wtedy o utrzymanie w I lidze. To był dobry kierunek dla mnie, bo było tam sporo młodych i wypożyczonych zawodników.
Zaliczyłem dobry okres przygotowawczy, ale potem przytrafił mi się lekki uraz, który wybił mnie z rytmu. Jak chciałem wrócić do gry, to posprzeczałem się z trenerem Arielem Jakubowskim, przez co zostałem zesłany do drużyny rezerw.
Słyszałem, że mocne słowa padły tam w kierunku trenera z twojej strony.
Zgadza się, to wszystko wydarzyło się na rozgrzewce. To było zupełnie niepotrzebne, ale wynikało z mojej frustracji. Graliśmy akurat ze Stalą Mielec i chciałem jak najszybciej wejść na boisko. A była już 85. minuta. Pod nosem powiedziałem dwa-trzy słowa, a wszystko zostało przekazane trenerowi. Wszedłem w tym meczu na końcówkę, ale to był koniec mojej przygody z Wigrami. Zostałem wtedy zdegradowany do drugiego zespołu, będącego na poziomie czwartej ligi.
Wigry nie były wtedy profesjonalnie zarządzanym klubem, nie było tam drugiej drużyny z odpowiednim zapleczem, tak jak widzimy to w Lechu Poznań, Legii Warszawa czy Śląsku Wrocław. Sztab składał się z jednego trenera, spotykało się 15 zawodników, a niektórzy z nich mieli po 15, 16 lat. Trenowaliśmy na boisku, a czasem i na sali gimnastycznej. Nie ukrywam, że to był trudny okres dla mnie.
Mówiłeś w jednym z wywiadów, że "twoja głowa nie dojeżdżała i nie wykorzystałeś młodości tak, jak powinieneś". Co miałeś dokładnie na myśli?
To nie było związane z tym, że chodziłem na imprezy, spożywałem alkohol i nie przykładałem się do treningów. Chodziło o to, że byłem cały czas przetrenowany. Przed treningiem często zaglądałem na siłownię. Wieczorami dokładałem sobie kolejny trening na siłowni i bieganie w parku. Gdy zaczynał się trening w klubie, to byłem po prostu zmęczony. A to nie powinno tak wyglądać. Jeśli po treningu czułbym się na siłach, to wtedy powinienem dokładać sobie obciążeń.
Zabrakło mi ciągłości w grze. Jak raz dostałem szansę gry w wyjściowym składzie, to potem przez pięć kolejnych spotkań nie było mnie nawet w kadrze. W drugiej drużynie Śląska pokazywałem się z dobrej strony, trenerzy Piotr Jawny i Marcin Dymkowski obdarzyli mnie zaufaniem. Kilkukrotnie zagrałem w rezerwach z opaską kapitana i czułem się pewny siebie. A to w piłce nożnej jest najważniejsze.
Przez sześć lat uzbierałeś niespełna 500 minut w pierwszej drużynie Śląska. Wspominałeś wielokrotnie, że spędziłeś zbyt wiele czasu w swym macierzystym zespole i powinieneś odejść co najmniej rok wcześniej. Pojawiły się przez ten czas konkretne propozycje?
Dla Śląska byłem atrakcyjnym zawodnikiem. Byłem wychowankiem, a dodatkowo moje zarobki nie były porównywalne z zawodnikami z pierwszego zespołu. Dopiero wchodziłem do gry i podpisywałem pierwsze profesjonalne umowy. Nie byłem dużym obciążeniem finansowym dla klubu, co było dla niego wygodne. Mogli mnie trzymać w kadrze i rzucać po pierwszym zespole czy rezerwach, gdy będzie taka potrzeba. Zawsze słyszałem, że mam być cierpliwy i dostanę swą szansę. Nie było chęci wypchnięcia mnie ze Śląska za wszelką cenę.
Nigdy nie było tak, że ktoś na mnie postawił w większym wymiarze i zaufał mi. Po jednym meczu zawsze był zjazd do bazy. Gdybym miał możliwość i deklaracje, to pewnie wcześniej odszedłbym ze Śląska. Byłem związany trzyletnią umową i praktycznie co pół roku pojawiały się spekulacje, że mogę odejść. Może jakbym uderzył pięścią w stół, to byłoby inaczej. Ale być może gra w rezerwach ukształtowała również mój charakter.
Z perspektywy czasu postrzegasz swój okres w Śląsku jako stracony, czy jednak to wszystko ukształtowało cię jako człowieka i zawodnika?
Miałem też oferty z Włoch, gdzie mogłem udać się na wypożyczenie, ale klub również to zablokował. Ciężko mi też jednoznacznie odkreślić, co by się stało, gdybym szybciej odszedł. Z perspektywy czasu może dobrze to wszystko się zakończyło, bo trafiłem do Katowic już nie jako zawodnik, który stawia dopiero pierwsze kroki na tym poziomie. Miałem już za sobą kilka występów w Ekstraklasie czy II lidze. Można powiedzieć, że cały czas wspinałem się szczebel po szczeblu: od III ligi do Ekstraklasy. Jestem z tego bardzo zadowolony, ale mierzę jeszcze wyżej. I nie boję się o tym głośno mówić.
W wieku 19 lat skorzystałeś też z pomocy psychologa. I była to twoja świadoma decyzja.
To było za czasów gry w Wigrach Suwałki. Skontaktowałem się wtedy z Konradem Czapeczką, który oddelegował mnie do Rafała Malinowskiego z EduSport. Stwierdziłem, że potrzebuję takiej pomocy, bo z głową jest coś nie tak. Za szybko się denerwowałem, że nie gram, byłem mocno sfrustrowany. Odbyłem kilka zajęć z Rafałem, które bardzo mi pomogły. Wszystkie rady praktykuję do teraz. Współpraca w postaci kilku spotkań przyniosła efekt i uznałem, że więcej tego nie potrzebuję.
Zauważasz też większy spokój pod bramką przy finalizacji akcji? W meczu z Puszczą Niepołomice, gdy zaliczyłeś pierwszy w karierze dublet w Ekstraklasie, zwłaszcza przy drugim golu zachowałeś nerwy na wodzy.
Bardzo długo czekałem na taki występ. W poprzednim sezonie, gdy strzeliłem 13 bramek, nie miałem takiego meczu z dubletem. W pierwszym sezonie w GKS-ie zanotowałem dwa trafienia w meczu z Górnikiem Łęczna. A w rezerwach Śląska regularnie notowałem takie zdobycze.
Czasami jest tak, że pod bramką przeciwnika dzieją się rzeczy, których nie jesteś sobie w stanie nawet wyobrazić. I pewne rzeczy dzieją się automatycznie, a czasem piłka jak zaczarowana nie chce wpaść do bramki. Spokój na pewno pomaga, ale to jest poparte pracą na treningach.
Dużo mówisz o zaufaniu. Na pewno sporo go otrzymałeś od trenera Rafała Góraka, bo sam mówiłeś, że początki przy Bukowej nie były łatwe. Z czasem odpłaciliście się jednak jako cały zespół znakomitą grą. Najpierw w I lidze, a teraz już w Ekstraklasie.
Kluczem było to, gdy trener Rafał Górak mi zaufał i to w momencie, gdy nie szło nam w I lidze. Odwdzięczyłem mu się bramkami i asystami i jestem mu za to bardzo wdzięczny. Pozwolił mi się pokazać najpierw w I lidze, a potem w Ekstraklasie. Na początku tego sezonu też nie było mi łatwo. Do zespołu dołączył Adam Zrelak i on był traktowany jako podstawowy napastnik. Potem doznał nieszczęśliwego urazu, co otworzyło przede mną szansę. Mogłem dzięki temu zbudować swoją pozycję i wejść na jeszcze wyższy poziom.
A czym trener Górak was kupił, jako zespół? Oglądając wiele nagrań z szatni z przemowami trenera to widać, że poszlibyście za nim w ogień. Co on ma w sobie, że tak mocno mu zaufaliście?
Trener Górak to przede wszystkim urodzony mówca i bardzo skutecznie potrafi do nas dotrzeć w kontekście mentalnym. Daje nam też dużą swobodę na boisku. Oczywiście, mamy określone ramy taktyczne, ale w ofensywie nie musimy się tego kurczowo trzymać. Jest wielu takich trenerów, którzy w gorszym momencie zaczynają kombinować i szukać innych rozwiązań. I często są to bardzo wariackie ruchy.
Trener Górak bardzo przeżywa każde spotkanie, widać jak chodzi przy linii, ale ma żelazną 13-stkę, czy 14-stkę zawodników i wokół nich się obraca. Ciężko przebić się do wyjściowego składu, ale gdyby już się to uda, to możesz złapać pewność siebie. Masz świadomość, że po jednym słabszym meczu nie zostaniesz schowany do szafy, tylko trener obdarzy cię większym kredytem zaufania.
Gdybym powiedział ci na początku zeszłego roku, gdy byliście na 11. miejscu po rundzie jesiennej ze sporą stratą do miejsc gwarantujących awans do Ekstraklasy, że w taki sposób po 19 latach wrócicie do elity, to uznałbyś mnie za wariata?
W tamtym sezonie często zdarzały się nam mecze, gdzie graliśmy dobrze, prowadziliśmy 2:0, a finalnie nie potrafiliśmy wygrać. Tego nam zabrakło w pierwszej rundzie. Mecze na styku często remisowaliśmy albo przegrywaliśmy. A w drugiej rundzie z każdym meczem nabieraliśmy pewności. Po pierwszych kolejkach na wiosnę uznaliśmy, że to wszystko może się udać. A każde potknięcie Arki Gdynia czy Lechii Gdańsk nam pomagało, choć długo rywale punktowali bardzo solidnie. Graliśmy na polocie i fantazji. Nie mieliśmy nic do stracenia.
Miałeś taki jeden moment, po którym uwierzyłeś, że ten awans jest możliwy?
Myślę, że przełomowe były mecze z Wisłą Kraków na Bukowej i wcześniej z Polonią Warszawa. Po meczu z Wisłą czułem, że to się po prostu stanie. A im więcej o tym myślisz, to przyciągasz takie rzeczy. Pamiętam, że z Grzegorzem Rogalą i Oskarem Repką siedzieliśmy później u mnie w domu i oglądaliśmy mecz derbowy Lechii z Arką. Nie wierzyliśmy w to, co się tam wydarzyło. Zapanowała wśród nas ogromna radość i wiedzieliśmy, że już ich mamy.
Tak patrzę sobie na obecny sezon i to przygotowanie mentalne jest dla was kluczowe. Wiele było spotkań obdarzonych ogromnym ciężarem gatunkowym: mecz z Lechią, gdzie żegnaliśmy Jana Furtoka, do tego pożegnanie Bukowej i otwarcie nowego stadionu. Za każdym razem stanęliście na wysokości zadania.
Do tego spotkanie z okazji 60-lecia klubu też potrafiliśmy wygrać. Wychodzi na to, że jesteśmy stworzeni do tego, by grać w takich wyjątkowych okolicznościach. Na pewno pomaga nam to, że na boisku jesteśmy zespołem z prawdziwego zdarzenia. Każdy zna swą rolę, nie ma u nas gwiazd, a jesteśmy monolitem. Wszyscy razem idziemy w jednym kierunku, a trener Górak potrafi to odpowiednio poukładać.
A na co twoim zdaniem realnie stać jeszcze GieKSę w tym sezonie? Utrzymanie macie pewne od kilku kolejek. Zerkacie w górę tabeli Ekstraklasy?
Chcemy zająć jak najwyższe miejsce w tabeli. Piąte miejsce nawet wizualnie lepiej wygląda niż siódme czy ósme. A dla klubu i samych zawodników to są większe wymierne korzyści finansowe. Musimy mierzyć wysoko, nie można być minimalistą i zadowalać się tym, że udało nam się utrzymać.
Rozmawiamy po starciu ze Śląskiem, które było szczególne z twojej perspektywy. Jakie emocje towarzyszyły ci przed tym powrotem? Wszedłeś do szatni z przeświadczeniem "teraz im udowodnię"?
Wiadomo, że chciałem zwieńczyć ten występ bramką. Ogólnie uważam, że był pozytywny. Jako drużyna fajnie się zaprezentowaliśmy i wygraliśmy. A to było dla mnie najważniejsze. Starałem się przygotować do niego tak jak do każdego innego, ale wiadomo, że dreszczyk emocji się pojawił. Mogłem się przecież przypomnieć i pokazać w miejscu, gdzie wielu kibiców już we mnie zwątpiło. Cieszę się, że pokazałem się z dobrej strony.
Jako chłopaka wychowanego na wrocławskich podwórkach serce boli, patrząc, w jakim miejscu jest teraz Śląsk?
Oczywiście, że boli. Chciałbym, żeby taka marka jak Śląsk pozostała w najwyższej klasie rozgrywkowej. Wrocław nie zasługuje na to, by być w I lidze. Chciałbym, żeby to wszystko zakończyło się pomyślnie dla klubu [rozmowa była przeprowadzona przed spadkiem Śląska].
Wcześniej całe twoje życie kręciło się wokół piłki i treningów. Gdy zostałeś ojcem, zmieniła się trochę perspektywa?
Moja żona i córka przebywają teraz we Wrocławiu i pozostaną tam do końca sezonu. Mam zatem dużo czasu dla siebie. Były ze mną przez pierwszy tydzień po porodzie i na pewno daje to się we znaki. Pojawia się więcej obowiązków, trzeba myśleć nie tylko o sobie i zapanować nad tym, co dzieje się w domu.
Dzięki mojej żonie mam teraz wolną głowę. Odciążyła mnie od tych pierwszych obowiązków. Mogę się skoncentrować na tym, co jest dla mnie ważne, czyli na dokończeniu sezonu i spokojnej pracy. Mam jednak swój rytm życia, który nie zmienił się po narodzinach córki. Może ostatni przychodzę do klubu, ale za to zawsze ostatni wychodzę z szatni. Więcej czasu muszę jednak także poświęcić na rzecz rodziny.
Czy Michał Probierz już wie, kto jest aktualnie najlepszym polskim napastnikiem w Ekstraklasie?
(śmiech). Chyba nie wiedział [w programie Liga+ Extra], może mu to umknęło. Mam nadzieję, że już się o tym dowiedział. A jak nie, to będę starał się o tym przypomnieć z tygodnia na tydzień.
Kibice mocno o to dopytują w sieci, więc muszę o to zapytać na koniec. Co z dalszą przyszłością Sebastiana Bergiera w GKS-ie Katowice?
Jest opcja automatycznego przedłużenia umowy po spełnieniu określonych warunków. Na razie trudno mi powiedzieć, co będzie dalej. Nie wszystko zależy ode mnie, na razie skupiam się na tym, co będzie tu i teraz. Chcę udanie zakończyć tegoroczny sezon, a nad przyszłością będziemy się zastanawiać w czerwcu.
W środę 14 maja pojawiła się informacja, że Bergier przejdzie do Widzewa Łódź.
If you often open multiple tabs and struggle to keep track of them, Tabs Reminder is the solution you need. Tabs Reminder lets you set reminders for tabs so you can close them and get notified about them later. Never lose track of important tabs again with Tabs Reminder!
Try our Chrome extension today!
Share this article with your
friends and colleagues.
Earn points from views and
referrals who sign up.
Learn more