Artur Nowak w książce "Plebania" (Prószyński i S-ka, 2024 r.) snuje opowieść o szkodach, jakie kapłaństwo czyni tym, których powszechnie uważamy za powołanych przez samego Boga, oraz ich partnerom, partnerkom i dzieciom. Represjonowaną seksualność zawsze zastępuje podziemie rozpusty, fasadę ubóstwa – niepohamowana chciwość, a nakaz posłuszeństwa doprowadza do degenerowania relacji między duchownymi. Powiedzmy to wreszcie głośno: ten król jest nagi!
Przeczytaj fragment książki, która już dziś wzbudza silne emocje.
Co robi taki zdrowy byczek, kiedy zbliżają się dni wolne? Ano idzie się zabawić. Wie przecież, że z każdego grzechu można się po prostu wyspowiadać. Wbija się więc w cywilki, zamyka za sobą plebanię i rusza na kilkudniową imprezę. No, ale nie zawsze. Czasem to impreza przyjeżdża do niego.
– Kiedy leżałem na plecach, patrzyła na mnie Matka Boska Częstochowska, którą miał nad łóżkiem, a jak r*******y się na pieska, przyglądał nam się Jezus Frasobliwy.
– Jezus Frasobliwy?
– Taka rzeźba ludowa. Stała na kredensie na plebanii. Jak byłem mocno porobiony, miałem zwidy, że ten Jezus zasłania sobie oczy.
Ciekawe. Jezus Frasobliwy jest postacią ilustrującą jedno z wydarzeń Męki Pańskiej – oczekiwanie na ukrzyżowanie. Scena nie pojawia się w Ewangeliach. Wywodzi się z tekstów literackich i rozmyślań związanych z Męką Pańską. Co myślał Jezus, kiedy ksiądz wypinał zad, spragniony przyrodzenia mojego rozmówcy? Może: "Przyjemność pewnie niczego sobie, ale ruchy niegodne księdza"? Mój rozmówca, w celach i na zasadach, o które się nie dopytuję, spotyka się po godzinach z księżmi, tłumaczy mi, że przeniknął do tego środowiska polecony przez jednego z duchownych. I tak się zaczęła ta niesamowita historia.
Stanowi zaprzeczenie stereotypowo wyglądającego geja. Krótka szyja, kwadratowa czaszka, włosy związane w kucyk, tubalny głos. Już nie młodzieniaszek, za chwilę skończy czterdzieści lat, a jednak ciągle w formie. Siłownia, bieganie, dieta wegańska. Czasem jednak zamienia się w demona. Od plebanii woli spa. Obecność świętych obrazów go krępuje. Twierdzi, że dla jego, ale przede wszystkim ich komfortu wszystko odbywa się w prezerwatywach.
– Jacy są? To zależy. Bo jednak się różnią. Proboszczowie bez szaleństw. Pogodni, inteligentni, z nimi można nawet pogadać. Czytają książki, znają nowe filmy. A młodzi… jacyś autystyczni tacy, wycofani, zalęknieni – mędrkuje, sącząc białe wino. – Sam nie wiem, wolę starszych. Młodzi poza tym przychodzą po narkotykach.
– A co lubią zażywać?
– Koka, meta, mefedron…
– Chodzisz do kościoła?
– Absolutnie nie. – Uśmiecha się. – Nie wierzę w takie rzeczy.
– Co na to twoi przyjaciele?
– Myślę, że nie przeszkadza im to, że jestem kimś, kto ich przejrzał, wie, że uprawiają czystą hipokryzję, wystrojeni w ornaty, z rozwartymi rękoma przy ołtarzu. Ale co mnie to obchodzi? Też mam swoje inne życie.
Krzysztof ma salon masażu. Nie jeździ po plebaniach. Woli mieć wszystko pod kontrolą, a o to łatwiej na swoim terenie. Obsługuje kilkudziesięciu księży. Trafiają do niego z polecenia. Nowych klientów umawia mu telefonistka, a ci stali mają do niego bezpośredni numer. Czasem ci najbardziej zaufani przychodzą w sutannie. Inni z czasem się przyznają, że robią w "firmie", a o niektórych po prostu wie, że są z tej branży. Zdradza ich ten infantylny język, zmiękczanie wypowiedzi, no i – co tu dużo gadać – mówią trochę jak z ambony. No i widać, że jakby czegoś się bali. Wracają za tydzień, za miesiąc, czasem zupełnie niespodziewanie. Jakie mają oczekiwania? Przebieg jest zwykle podobny – najpierw masaż rękoma, potem całym ciałem. Księża lubią też poklepywanie po pośladkach, lizanie miejsc intymnych, no i oczywiście masowanie penisa. Po masażu mają w pakiecie wspólny prysznic. Po niedzieli niektórzy płacą drobnymi z tacy.
Kiedyś trafił na profesora. Klient nie przyznał się jednak ani do tytułu, ani do tego, że jest księdzem. Mówił, że jest nauczycielem. No, ale nie miał szczęścia. Minął się dosłownie w drzwiach salonu z innym księdzem, który go rozpoznał: "Czy to jest ksiądz profesor…?" – zapytał drugi klient, wymieniając nazwisko duchownego. No i tak to się zaczęło. Masażysta wygooglował księdza i kiedy zobaczył, z kim ma do czynienia, postanowił nagrać seans z ich spotkania. Jaki piękny film powstał! Idę o zakład, że ma jakieś doświadczenie w ustawianiu planów akcji. Bohaterowie tego dzieła uwijają się na pierwszym planie. W tle widać atłasowe zasłonki, a obrazy oświecają rozłożone wokół sceny świeczki. Oto naoliwione błyszczące ciała dwóch mężczyzn tańczą na ekranie niczym mięsiste ryby. Kiedy masażysta ślizga się po ciele profesora, ten uszczęśliwiony jak dziecko oklepuje jego pośladki, jakby zachęcał go, by ten dał mu więcej rozkoszy. No i potem z tym filmem udał się w wędrówkę po redakcjach. Nikt jednak za film nie chciał zapłacić. Ale i tak obraz przedostał się do sieci.
Arcybiskup nie miał wyjścia. Schował profesora na jakiś czas. Czy wypłynie jakby nigdy nic i wróci do wykładów? Masażysta nie chce o tej historii rozmawiać.
– Może pan dopisać w książce, że wjechało po mnie CBŚP o szóstej rano do domu. Grillowała mnie prokuratura. Pomogły mi tylko wrocławskie prostytutki. To one zrzuciły mi się na adwokata. Dostałem grzywnę dwa razy wyższą niż ten cały Krystek z Sopotu. Ponadto aby zapadła jakakolwiek ugoda, musiałem na kolanie na korytarzu sądu podpisać kurii papier, wedle którego jakakolwiek rozmowa o tym, co się wydarzyło, będzie skutkowała pociągnięciem mnie do odpowiedzialności. Kuria poszła na ugodę tylko dlatego, że dwa dni przed procesem dowiedziała się, że mam jeszcze kilka asów w rękawie, i późnym wieczorem zaczęła wydzwaniać do prokuratury. Inaczej byłbym już udupiony po szyję.
Proboszcz parafii w Czerlejnie nie miał szczęścia. Ale może powinien być ostrożniejszy. Jego profil na gejowskim portalu mógł wskazywać, że jest księdzem. Jak ustalili administratorzy, między mszami aktywnie prowadził dialogi na komunikatorach. Nie bał się zdjęć z twarzą. Marzył mu się seks w kominiarkach, podkreślał, że jest pasywny i chętnie porozumiewa się po francusku. Jedna z jego rozmów została utrwalona i wybuchł skandal. W słowach księdza wyraźnie pobrzmiewa desperacja: "Mam dzisiaj cztery oferty. O której ty możesz najpóźniej do mnie przyjechać? Do której możesz u mnie być? Rozumiem, że jesteś aktywny, to Bogu dzięki, bo ja jestem pasywny". Słowotok pomieszany z entuzjazmem sprawia wrażenie, że ksiądz jest pod wpływem jakichś środków. Absolutnie stracił kontrolę nad tym, co mówił: "Ty wiesz, że jestem kanonikiem. Trochę z szacunkiem musisz się ze mną obchodzić" – klaruje ledwie co poznanemu rozmówcy. W kolejnym opublikowanym dialogu rozmówca proboszcza przechodzi do konkretów: "A viagrę masz? Popersa? Tyłek gotowy?". W odpowiedzi nie ma zawahania: "Ja mam zawsze gotowy. Jestem zawsze gotowy na przyjęcie. Jak byłem w seminarium, byłem escortem". Ale rozmowa jeszcze bardziej się rozkręca. Mężczyzna na nagraniu chwali się długością swojego przyrodzenia. Mówi, że ma dwadzieścia cztery centymetry. Ksiądz idzie na całość: "Dostaję takiej fantazji, jestem na etapie wielokątów, robię ustawki po trzech, po czterech, po pięciu, z Warszawy ściągam, totalnie mnie to rajcuje, jak jest trzech aktywów".
Wpuszczenie tej rozmowy do sieci brutalnie przerwało karierę księdza. Próbował ratować sytuację, tłumacząc dziennikarzom lokalnego portalu, że to sprawka innego duchownego, który go szantażuje, że jego zdjęcia na profilach to prowokacja. Twierdził, że sprawą już się zajmuje policja, a jego język to zmyłka, która miała na celu wyciągnięcie od rozmówcy informacji o handlu narkotykami, bo ksiądz potrzebował na to dowodów. Rzeczywiście, jak wynika z grepsu, który stosuje ksiądz, dopytuje się w nagraniu o LSD: "Potrzebuję pilnie dla siebie kółka, wiesz, o co chodzi? Dlaczego o tym mówię, bo moja hurtownia wyjechała do Mielna. Ja mam ustawkę we wtorek. Żadnego kryształu nikt nie bierze, na ustawce każdy bierze po kółku. Żadnych wahań nie ma, jest tylko po kółku. Muszę pokazać to kółko przy okazji wejścia na imprezę zamkniętą. Jesteś w stanie mi dzisiaj to załatwić?".
Ale dziennikarze z InfoKostrzyn.pl weryfikują informację o zgłoszeniu: "Nie wpłynęło do nas żadne zgłoszenie od księdza proboszcza z Czerlejna" – wyjaśnia młodszy inspektor Andrzej Borowiak, rzecznik wielkopolskiej policji.
Bohater tej historii niedawno zmarł. Od jednego z jego znajomych słyszę, że zabiła go samotność oraz obietnice kolorowych światów, które dawały mu używki. A może zabójcą była nieostrożność? Narkotyki i brawura… Przecież ze wszystkiego można wybrnąć bez skandalu.
Zbierając materiały do książki i badając wiele wątków, dotarłem do lekarza, który opowiedział mi przedziwną historię. W środku nocy dostał telefon od profesora, znanej postaci w świecie lekarskim, który poprosił go, by natychmiast pojechał do szpitala na ostry dyżur. Na miejscu czekała na niego pielęgniarka, którą również wyrwano ze snu. Na łóżku obok izby przyjęć czekał na nich mężczyzna odmawiający różaniec. Widać było, że bardzo cierpi. Ich pomoc miała polegać na wyjęciu z odbytu duchownego zakrętki od dezodorantu. Kiedy przeprowadzono zabieg, lekarz chciał opisać w papierach sposób, w jaki opatrzono pacjenta. Okazało się jednak, że z woli przełożonych szpitala wszystko miało się odbyć poza protokołem.
Zainteresował mnie ten temat. Okazało się, że takich przypadków było więcej. W Pile ratowano księdza, w którego odbycie utkwił wibrator, inny duchowny w sanockim szpitalu szukał ratunku z butelką w tym właśnie miejscu. Próbowałem sprawdzić, czy osoby te spotkały jakieś konsekwencje w postępowaniu wewnątrzkościelnym. Żadne. O sprawach niby wiedzieli wszyscy, ale nikt głośno o nich nie mówił.
– To się powtarza co kwartał, czasem, jak jest cieplej, bywa, że częściej – tłumaczy mi mężczyzna bliżej pięćdziesiątki niż tuż po czterdziestce. Poznaliśmy się przy okazji pewnej sprawy, którą mu prowadziłem w prokuraturze. Gdy dowiedział się, o czym piszę, zapalił się do rozmowy. Pracuje w transporcie. Jego firma to średniak na rynku. Ma pracowników, ale tę robotę wykonuje sam. Chodzi o zaufanie i dyskrecję.
– Od kiedy wozisz czarnych? – dopytuję.
– Będzie z dziesięć lat. – Szuka w pamięci dat. – Ta sama ekipa. Zbieram ich po drodze. Mój ksiądz, no i czterech kolegów. Stawiają mi hotel, jedzenie… Wszystko z najwyższej półki.
Domyślam się, że ma z tego coś więcej. Kto wie? Może intratne zlecenia na przewóz pielgrzymów?
– Gdzie jeździcie?
– Różnie: Berlin, Praga, Warszawa…
No i opowiada mi, jak tamci się bawią:
– Zdejmują te swoje sutanny i odpalają się na maksa. – Uśmiecha się, choć jego mina bardziej wskazuje na zadziwienie niż radość.
Samochód to komfortowy transporter z klimatyzacją, stolikiem i wygodnymi fotelami za przyciemnionymi szybami. Na tym stoliku było już wszystko – koka, ecstasy, środki na potencję. No i oczywiście bar z wysokiej półki. Auto rusza i się zaczyna. Tembr głosu rośnie wraz ze stężeniem alkoholu we krwi. Jest głośniej, zabawniej, pieprzniej. Wyobrażam sobie tę euforię.
– No i czego oni tam słuchają? – pytam. – Barki, Czarnej Madonny?
– Nic z tych rzeczy: metal, punk, disco polo. Barka była z dwa razy, jak się już dobrze porobili.
– A jednak!
– Non stop zmieniają muzykę. Są jak dzieci, które zerwały się ze smyczy rodziców.
Pokazuje mi zdjęcie jednego z nich. To organizator tych dionizji. Nalany na twarzy, zmęczony życiem człowiek. Skąd u niego siła, by stać nad ołtarzem i tak pięknie udawać? W mieniącym się złotem ornacie absolutnie nie wygląda mi na zdolnego do czynów, o których słyszę.
– Ruszamy nocą. Na początek tylko piją.
– Co piją?
– Wódkę. Wychodzą tylko za potrzebą. Jeden jest dość agresywny. Jak sobie popije, coś mu przestaje stykać i ma jakieś pretensje.
– No, ale o co?
– O wszystko. Jakieś bzdury z seminarium, że go ktoś za coś wyśmiał, że tamci ciągną z niego łacha. On ma w ogóle taką obsesję, że wszyscy się z niego śmieją. Kiedyś się rzucił na mojego księdza z pięściami.
– Za co?
– Za to, że niby się z niego śmiał – wspomina ten incydent z niesmakiem. – Zatrzymałem auto i mówię mu: "Wypierdalaj". No to rzucił się na mnie. Powiedziałem: "Panowie, jeśli mamy dalej jechać, to bez kolegi". No, ale jakoś mnie udobruchali i się uspokoił. No i przynajmniej do mnie jest grzeczny.
– No, ale jak wyglądają te imprezy?
– Nic szczególnego. Dojeżdżają na miejsce kompletnie pijani. Bookujemy się w hotelu. Po śniadaniu jest czas, żeby odespać. Po południu ogarniają escorty.
– No to mało oryginalnie – przyznaję mu rację.
– Najdroższe d****i w mieście na całą dobę. Jak są pijani, puszczają im hamulce. Peplają przy mnie wszystko. Płacą dziewczynom po dwa, trzy tysiące za dobę. Każdy ma wykupiony hotel na dwie osoby. Rano, zaraz po śniadaniu, wracamy do domku. Jest grzecznie. Najwyżej jakieś piwko. Relacjonują, co się komu wydarzyło. Żegnają się wylewnie do następnego razu.
Kiedy opowiadam tę historię jednemu z byłych księży z Warszawy, jest nią zbudowany.
– To wspaniale. Mnie właśnie tego brakowało. Miałem wrażenie, że jestem z tym sam.
– Jak to?
– Problem polega na tym, że w Kościele wszyscy udają. Każdy ma jakieś swoje drugie życie, ale udaje, że to jego nie dotyczy.
Tłumaczy mi z pasją, bo dla niego to świeża sprawa. Ma jeszcze sporo pretensji i nie potrafi przebaczyć ludziom, którzy go skrzywdzili. Matce, dla której męczył się latami, udając żarliwe powołanie, a ono wygasło, księżom, którzy pozbawili go złudzeń, jak się robi religię, wreszcie sobie samemu, że zabrał sobie kawał życia.
– Gdybym miał kolegów, którzy poszliby ze mną na dziwki, napiliby się ze mną wódki, pewnie bym został. Najgorsza jest samotność i to, że każdy udaje, że sobie z nią radzi.
Ale wielu ludzi radzi sobie z nią doskonale. Znam kogoś, kto obsługuje księży na co dzień. Tacy ludzie znają wszystkich ważniejszych graczy, jeśli chodzi o organizację rozrywek w branży seksualnej w całej Polsce. Swoje sądy wygłasza z przekonaniem:
– Życie typowego księdza jest teraz moim zdaniem bardzo zbliżone do stylu życia, jaki w latach sześćdziesiątych czy siedemdziesiątych ubiegłego wieku praktykowali Rolling Stones albo muzycy z zespołu Mötley Crüe.
Ci wszyscy smutni faceci, których znamy z drętwych wywiadów i wypowiadających smutne formuły liturgiczne, są jak Mick Jagger i Keith Richards?
– To jest życie przepełnione podbojami seksualnymi, przygodami oraz narkotykami. To jest taki tandem, na którym jedzie dzisiejszy Kościół, przynajmniej w Polsce. Jedno kółko to seks, a drugie – narkotyki.
Lwia część duchownych żyjących w podziemiu seksualnym to osoby homoseksualne.
– Geje mają swoje kluby. Geje mają swoje miejsca spotkań, swoje aplikacje. Mają swoje zwyczaje oraz nawyki. Księża geje, a takich, jak już wiemy, jest zdecydowana większość, są obecni dosłownie w każdej z tych przestrzeni, stworzonej czy zarezerwowanej dla osób LGBT. Jak to się dzieje? Otóż schemat jest zaskakująco prosty. We Wrocławiu bardzo często masowałem księży spoza Wrocławia. Z archidiecezji poznańskiej, krakowskiej, warszawskiej etc. Jeśli zatem ksiądz z Poznania chce skorzystać z sauny, a geje bardzo lubią spotykać się w saunach (o tym już krążą legendy), nie idzie do Term Maltańskich w Poznaniu, ponieważ tam ktoś mógłby go rozpoznać. Taki ksiądz pakuje się w samochód i jedzie na weekend na przykład do Wrocławia, aby spotkać się z innymi gejami w saunach wrocławskiego aquaparku. Bardzo często przychodził do mnie na masaż ksiądz z innej diecezji w Polsce albo prosto z sauny, albo wybierał się do niej zaraz po masażu. Często w trakcie masażu opowiadali mi, jakie ciacha widzieli w saunach albo czy kogoś udało im się tam poderwać. To samo dotyczy klubów gejowskich. Często pod wieczór w piątek czy w sobotę obsługiwałem księdza, dajmy na to z Warszawy, który po masażu wybierał się do Cactusa. Cactus to jest taki klub gejowski we Wrocławiu słynący z darkroomów, kina porno i tego, że tam jest dosłownie kotłownia, jeśli chodzi o ekscesy seksualne. Tak więc taki ksiądz na przykład z Warszawy nie szedł do klubu Instytut w stolicy, bo tam mógłby zostać rozpoznany. Jechał albo do Dark Angels do Poznania, albo do Cactusa. Nawiasem mówiąc, z tych opowieści księży znam każdy klub gejowski w Polsce i każdą saunę w Polsce, choć nie byłem w żadnym z tych obiektów. Często opowiadali mi, co tam się dzieje, jak jest w środku, na co można liczyć, co jak wygląda. Księża bywają we wszystkich miejscach zarezerwowanych dla gejów i podzielają wszystkie te zachowania, zasady i nawyki, które są właściwe dla społeczności LGBT. Tylko aby zachować anonimowość, nie robią tego w swoich, jak by to określić, rodzimych rewirach.
A co z narkotykami? Byłem zaskoczony, jak często w trakcie przygotowywania się do napisania tej książki o nich słyszałem.
– W środowisku gejowskim funkcjonuje aplikacja o nazwie Grindr, która jest odpowiednikiem heteroseksualnego Tindera. Jak łatwo się domyślić, służy ona do umawiania się na randki. Jeśli ktoś niewtajemniczony założyłby sobie w niej konto, w mgnieniu oka dostrzegłby kilka detali budzących zastanowienie. Mianowicie średnio w co drugim lub co trzecim profilu można dostrzec charakterystyczny symbol, taki niebieski diamencik lub słowo "chemfun". Oznaczają one albo chęć spotkania się na seks pod wpływem środków odurzających, albo to, że ktoś już jest porobiony i szuka drugiego w podobnym stanie, również na seks. Dlaczego symbolem jest diamencik? Symbolizuje mefedron, w slangu ulicznym nazywany kryształem. Mefedron w środowisku gejowskim od kilku lat jest używany na szeroką skalę, ponieważ jako stymulant ma właściwości euforyzujące, co potęguje bodźce płynące z doświadczeń seksualnych. Nie wiem, ilu księży obsługiwałem w swojej karierze, ale na palcach jednej ręki policzyłbym tych, którzy nie przychodzili na narkotykach. Może akuratnie ja niefortunnie trafiałem na takich, którzy nadużywali takich rozrywek. Może ci, którzy nie chodzą po saunach, darkroomach i masażach erotycznych, są inni, ja tego nie wiem, opisuję jedynie swoje doświadczenia. Księża korzystający z moich usług zwykle brali oczywiście mefkę, czyli mefedron, MDMA lub klefedron. Wszystkie te stymulanty cechuje podobne euforyzujące działanie, potęgujące doznania seksualne. Skąd to wiem, skoro nie przeprowadzałem nikomu testów narkotykowych? Kilka razy mi proponowali, żebym wziął z nimi przed masażem, ale w tamtym okresie byłem czysty i zwykle wymawiałem się, tłumacząc, że mam jeszcze kilka masaży przed sobą i nie chcę zjazdu. W pozostałych przypadkach po prostu to wiedziałem. Mam styczność z ulicą od najmłodszych lat. Od sześciu lat działam w podziemiu przemysłu erotycznego. Doskonale wiem, kto jest na prochach, a kto jest czysty. Wystarczy, że spojrzę, powącham, zamienię słowo. Jak brali mef albo emkę przed masażem, najpierw przez kwadrans siedzieli na kiblu, bo te środki od razu przeczyszczają. Później przez cały czas czułem ten charakterystyczny smród potu po mefedronie. To jest tak charakterystyczny zapach jak ten mysi smród amfetaminy czy swąd palonej marihuany. Trudno go pomylić. Gadali jak katarynki, dosłownie jadaczka im się nie zamykała. I te ciągłe wybuchy euforii i oczy rozpizgane jak talerze. Od razu wiedziałem, co jest cięte. Ale nie wiem do końca, czy oni lecą na prochach tylko podczas rozrywek, czy również w tych swoich zakrystiach. Aż tak nie ciągnąłem ich za język. Ale doskonale wiem, że to zjawisko osiągnęło w Kościele niewyobrażalną skalę. Są świetnie zorientowani w tym temacie i muszą mieć swoje dojścia, muszą mieć swoich dilerów. Często też mieszają te środki z popkiem, czyli poppersem. Poppers nie jest narkotykiem, tylko używką, rozpuszczalnikiem do inhalacji wpływającym na chwilowe rozluźnienie mięśni gładkich. Księża młodej daty, starej daty – wszyscy, którzy przychodzili do mnie na masaże, zwyczajnie ćpają.
Jeden z księży w dość dziwnych okolicznościach odszedł ze stanu kapłańskiego. Znałem go z moim pucołowatym rozmówcą z niszowej publicystyki tak zwanego Kościoła otwartego.
– Nakryłem go kiedyś na oglądaniu porno z chłopcami – oznajmia mi znajomy. – Żadna tam pedofilia – zapewnił, jakby próbując go wybielić.
– Jak to?
Nie mogę uwierzyć. Ten "fajny ksiądz"?
– A tak. On był noga w sprawach komputerów, no i jak mu usuwałem wirusy, wszedłem w historię, a tam fiu, fiu! Orgietka na sto kutasów.
– I co?
– Udałem, że nic nie widzę.
Na tym właśnie polega problem. Na udawaniu i przymykaniu oczu. Niewidzialna prawda o Kościele, która gorszy. Bo zgorszenie to największy grzech w tej korporacji. Nic przecież by się nie stało, gdyby księża bez narażania się na represje mogli zaspokajać elementarne potrzeby życiowe. Natomiast represjonowanie aktów seksualnych duchownych i ignorowanie seksualności stworzyło w jakimś sensie wyniszczający układ zamknięty. Można przytoczyć wiele badań, które pokazują, do czego może prowadzić dobrowolne kastrowanie swoich potrzeb seksualnych. Jedna ze znajomych psycholożek prowadząca terapie księży opowiadała mi o wielodniowych maratonach masturbacji, po których przychodziło – topione w wódce albo rozpuszczane w narkotykach – poczucie winy duchownych. Czasem prowadzi to do desperackich zachowań. "Postanowieniem biskupa siedleckiego ksiądz został odsunięty od wszelkiej pracy duszpasterskiej i skierowany do czasu zakończenia śledztwa i ewentualnego procesu w miejsce odosobnienia" – poinformował ksiądz Jacek Świątek, rzecznik prasowy siedleckiej kurii. O co chodziło? Ksiądz z parafii w Łukowie wybrał się w lutym 2023 roku do centrum handlowego Vivo! Lublin. Z telefonem komórkowym zaczaił się w męskiej toalecie. Wpadł, gdy nagrywał mężczyznę. Jak poinformował rzecznik Komendy Miejskiej Policji w Lublinie, trzydziestosiedmiolatek usłyszał zarzut usiłowania utrwalania nagiego wizerunku mężczyzny bez jego zgody. Grozi za to do pięciu lat więzienia.
Podobno informacje o tutejszym podglądaczu docierały do policji od ubiegłego roku. Zgłoszono między innymi, że w ściankach oddzielających kabiny w galerii ktoś wywiercił otwory. Sprawca był wyrachowany. Blokował inne kabiny tak, by można było korzystać z jednej.
Nie tylko ksiądz z Łukowa utrwalał nagość. Dwa lata wcześniej sąd w Zamościu skazał innego duchownego na karę pozbawienia wolności za to, że w nadmorskiej przymierzalni filmował rozebraną nastolatkę. Na nośnikach, które przy nim znaleziono, policjanci zabezpieczyli całą kolekcję nagrań wykonanych ukrytą kamerą – w przymierzalniach i damskich toaletach.
"Jestem częścią Kościoła instytucjonalnego, który stał się w ostatnich dniach źródłem strasznego zła. Poczułem się oszukany przez tych księży. Bo to jakbyśmy grali w jednej drużynie piłkarskiej i nagle ktoś z naszych strzeliłby samobója" – to słowa oburzonego młodego księdza Marcina Stopki, które wygłosił po orgii kolegów po fachu na plebanii w Dąbrowie Górniczej. Chodzi o słynną orgię, na którą księża zaprosili męską prostytutkę. Mężczyzna miał zasłabnąć. Duchowni mieli duży problem, żeby wezwać pogotowie na pomoc.
Jaki piękny uśmiechnięty młodzieniec! – myślę, oglądając zdjęcia księdza Stopki. Twarz jeszcze niezmącona poważniejszym kryzysem. Może jestem niesprawiedliwy, ale powiem nieskromnie, że po rozmowach z setkami księży i zakonników mam prawo myśleć, że trochę ich znam. Stopka to typ kapłana, któremu się chce, bo jeszcze wierzy w swoją sprawczość. Pytanie tylko: czego chce?
Lesław Juszczyszyn mógłby być ojcem Stopki. To typ z drugiej strony rzeki. Kiedy płomień jego zapału wygasł, spojrzał na firmę oczyma doświadczonego mędrca. On też się uśmiecha, choć to nie szczeniacki uśmiech. Z Leszkiem od wielu już lat rozmawiam na tematy, których kanwą jest ta książka. Jest surowy dla Stopki.
– Zwróć uwagę na jego sposób myślenia: zło, które stało się w "ostatnich" dniach… To znaczy, że wcześniej go nie było? Co za słodka niewiedza!
O co Stopce i Juszczyszynowi właściwie chodzi? Gdzie tu jest to zło? Może wydobyło się z zacisza plebanii i rozpanoszyło w mediach?
– Młody chce zabłysnąć. – Starszy ksiądz z tytułem profesorskim, z którym omawiam Dąbrowę, jest dla niego wyrozumiały. – Nic nie rozumie. Ile on ma lat?
– Nie wiem. Jest przed trzydziestką – sprawdzam.
– Zmądrzeje. Facet przed czterdziestką to jeszcze dzieciak. Gdybym ci opowiedział o sobie… – dodaje, uruchamiając moją wyobraźnię.
Za każdym razem, kiedy się widzimy, zastanawiam się, co siedzi w głowie profesora. Co się wydarzyło w jego życiu, zanim skończył czterdzieści lat? Powstrzymuję się też od kąśliwego komentarza o dzieciaku, który w wieku trzydziestu trzech lat zdecydował się umrzeć za przeszłe i przyszłe grzechy ludzkości. Swoją drogą, czy Jezus, dożywszy, dajmy na to, pięćdziesięciu lat, nie żałowałby młodości, którą spędził na spełnianiu oczekiwań ojca? Współczuję mu. Co to za życie bez dziewczyn, kumpli i zainteresowań. Chciałby ktoś z was mieć kolegę, który nieustannie mówi o jakiejś zbawczej misji dla świata? Nawet jeśli ją ma. Życie jest piękne. Warto je przeżyć, korzystając z uciech ciała. Zawsze się można przecież wyspowiadać. Ale w rodzinie rzymskiej model posłusznego syna, któremu ojciec pisze scenariusze na życie, to norma. Posłuszeństwo było wówczas cnotą.
Znalazłem wywiad, który przeprowadzono ze Stopką w wieku dwudziestu sześciu lat. To znamienne, co wtedy myślał. Idealny produkt polskiego seminarium. Na pytanie, co jest najtrudniejsze w byciu księdzem dzisiaj, odpowiedział bez wahania: "Dla mnie chyba najtrudniejsze dzisiaj jest to, jaki jest wizerunek Kościoła w opinii publicznej. To rzutuje na wszystkich duchownych, choć nie wszyscy są zamieszani w to czy tamto. Oczywiście poszczególne przypadki ludzi Kościoła nie blokują całkiem naszej pracy, bo wciąż można odczuć życzliwość ze strony ludzi". Ta wypowiedź wyjaśnia, co miał na myśli, mówiąc: "ktoś z naszych strzelił samobója".
Ten samobój nie dotyczy sytuacji, że księża z Dąbrowy Górniczej zaprosili pracownika seksualnego na gejowskie party, w trakcie którego jeden z uczestników stracił przytomność. Stopce chodzi o to, że ta sytuacja wyszła na zewnątrz. Bo dla niego najważniejszy jest "wizerunek Kościoła w opinii publicznej". To, co może gorszyć, powinno pozostać ukryte, tak by nie deprawować maluczkich. Zresztą Jezus też przecież mówił o gorszycielach, którym biada za to, że krzywdzą maluczkich. Jak te słowa rozumieć? – piszę do znajomego profesora, który bada Biblię. Co ma Jezus na myśli, mówiąc o zgorszeniu: na przykład w kontekście kamienia młyńskiego. Bo może ma na myśli strategię wypracowaną w przestrzeni Kościoła, polegającą na tym, by coś, co nie przynosi tej instytucji chwały, nie wydostało się na zewnątrz.
Nie mija kwadrans, gdy dostaję odpowiedź:
Piszę w przerwie zajęć, więc krótko. Po grecku w różnych formach i miejscach występuje to samo słowo skandalon. Znaczy dosłownie obrazę, może oznaczać grzesznika, grzech, a nawet bluźnierstwo przy pewnej interpretacji. To kamień obrazy, przeszkoda, przez którą się można przewrócić. Dlatego Twoja interpretacja jest słuszna. Chodzi ostatecznie o to, aby ukryć, nie ukazać na zewnątrz.
No tak! Oto słowo, które idealnie oddaje moje podejrzenia. A więc kultura tajemnicy! W majestacie prawa, prawa Świętego Kościoła, stosuje się instrumenty jej ochrony. Wspominałem już o tajnych procesach, ale są prostsze sposoby, by nastała cisza. Wystarczy zwięzłe polecenie biskupa. "Zamknij się" – usłyszał od biskupa znajomy ksiądz, którego wywiad dla "liberalnych mediów" zgorszył parafian. Ksiądz dość subtelnie skrytykował w nim papieża Jana Pawła II jako kogoś, kto zahamował sobór. "Tam nie było żadnego przywitania i pożegnania" – wspomina z uśmiechem już nieżyjącego hierarchę. Biskup po prostu konsekwentnie zastosował Katechizm Kościoła katolickiego, którego poszczególne regulacje jasno pokazują, z jak niecnym postępkiem mieliśmy do czynienia.
KKK 2284: Zgorszenie jest postawą lub zachowaniem, które prowadzi drugiego człowieka do popełnienia zła. Ten, kto dopuszcza się zgorszenia, staje się kusicielem swego bliźniego. Narusza cnotę i prawość; może doprowadzić swego brata do śmierci duchowej. Zgorszenie jest poważnym wykroczeniem, jeśli uczynkiem lub zaniedbaniem dobrowolnie doprowadza drugiego człowieka do poważnego wykroczenia.
KKK 2285: Zgorszenie nabiera szczególnego ciężaru ze względu na autorytet tych, którzy je powodują, lub słabość tych, którzy go doznają.
Jak donosiła "Gazeta Wyborcza" z 20 września 2023 roku, księża z Dąbrowy Górniczej nie chcieli wpuścić ratowników medycznych, kiedy zaproszony na orgię mężczyzna stracił przytomność. Jakiś czas potem sprawą zajęła się prokuratura. Mężczyźni spotkali się w mieszkaniu wikariusza ks. Tomasza Z., który został zwolniony z redakcji katolickiego tygodnika "Niedziela" i wszczęto przeciwko niemu postępowanie kościelne. Bohater wyjechał odpocząć w Turcji. W sprawie wydał krótkie oświadczenie:
Odbieram to jako ewidentne uderzenie w Kościół, a w tym w duchowieństwo i wiernych, by poniżyć jego pozycję, zadania i misję. Myślę, że gdyby cokolwiek podobnego wydarzyło się osobie mało znanej, o innej profesji, nie medialnej, nie duchownej, to nie byłoby w ogóle sprawy.
11 stycznia 2024 roku sprawa nabrała rozpędu. Jak powiedział w rozmowie z "Super Expressem" prokurator Waldemar Łubniewski, Tomasz Z. został zatrzymany. Usłyszał cztery zarzuty. Trzy dotyczą przestępstw związanych z narkotykami, jeden – udzielenia innej osobie nielegalnej substancji, a kolejny powiązany jest z przekroczeniem wolności seksualnej innej osoby. Czwarty zarzut dotyczy spowodowania ciężkiego uszczerbku na zdrowiu i nieudzielenia pomocy osobie będącej w stanie zagrożenia zdrowia i życia.
Jakiś czas temu ujrzała światło dzienne rozmowa uczestnika imprezy z numerem 112:
– Dobry wieczór, proszę pana, zostałem wyrzucony z domu, jestem na Królowej Jadwigi 15. Tam jest chłopak, który leży na łóżku. (…) to jest Dąbrowa Górnicza. Niech pan mnie wysłucha, to był taki, no, rozbierany… no gej party… Wie pan, o co chodzi, jest pan człowiekiem.
– On się tak naćpał, a oni mi powiedzieli, że nie wolno jego ruszyć! Ja im mówię, sprawdźcie, ja mu głowę unosiłem, a jemu piana szła z ust. On teraz umrze, on ma dwadzieścia siedem lat. (…) Jak wychodziłem, jeszcze mu głowę wziąłem do góry, żeby to nosem szło. I wyrzucili mnie, pospieszcie się!.
Jak wynika ze źródeł zbliżonych do śledztwa, jednemu z uczestników podano pigułkę gwałtu. Tyle o sprawie napisała prasa. Ale mój informator, ksiądz z tej diecezji, powiedział mi, że takich imprez było więcej. Mówi mi o zakrapianych alkoholem spotkaniach, w których brał udział biskup. Słyszałem wiele o wydarzeniach w Czeladzi.
Postać tego biskupa to temat na osobną książkę. Wystarczy wspomnieć, że ni stąd, ni zowąd zrobił zawrotną karierę. To sekretarz bestii kardynała Alfonsa Lópeza Trujilla. Jak pisał Frédéric Martel w Sodomie, ten pupil Jana Pawła II, którego papież uczynił odpowiedzialnym za sprawy rodzin w Medellín w Kolumbii, okradał kościoły, współpracował z juntą, znieważał męskie prostytutki, był perwersyjny i agresywny. "Kończył swój seks biciem, z czystego sadyzmu". Miał zaufanych duchownych, którzy "znajdowali dla niego chłopców, podrywali ich dla niego na ulicy i przyprowadzali do tajnego apartamentu. To nie działo się od przypadku do przypadku, to była prawdziwa organizacja". Słyszałem, że obiecano Trujillowi, kiedy kardynał leżał na łożu śmierci, że jego faworyci nie zostaną bez opieki. Biskup zasłynął już po ujawnieniu afery w Dąbrowie Górniczej listem, w którym poprosił o modlitwę za "obolałych i zawstydzonych księży, a także wszystkich tych, którzy nie zrobili nic złego, a bardzo cierpią i jest im bardzo trudno".
Wcześniej jego diecezja niczym się nie wyróżniała. No może tym, że w 2010 roku zlikwidowano seminarium duchowne w Sosnowcu po tym, jak jego rektor wdał się w szarpaninę w jednym z klubów gejowskich. Powołał go, ale i nie odwołał po skandalu właśnie ten biskup. Ulubioną firmą eminencji jest Barbiconi. Jak zdradzał swego czasu jego kapelan
ks. Mirosław Sołtysek, biskup zleca szycie sutann u sprawdzonych rzymskich krawców, no i preferuje materiały pierwszego gatunku. Jego ekscelencja we Włoszech kupuje też insygnia biskupie. Mówiono nawet, że w miejscowościach, którymi zarządza, ten styl stał się obowiązujący. Czym się odznacza? Charakterystycznym elementem garderoby jest na przykład stylowa peleryna z kapturem, którą noszą rzymscy dostojnicy. To bardzo eleganckie okrycie.
No, ale narkotyki na plebaniach to znak, że idzie nowe. Znam oczywiście księży, którzy przypalą skręta, pociągną kreskę przed egzaminem albo maratonem zajęć, ale dilerzy wśród duchownych to zaskoczenie.
Ksiądz Rafał to ciekawy typ. Jak on się uchował pod rządami tak nieciekawego i nudnego typa jak arcybiskup Wacław Depo, metropolita częstochowski, który chyba już do końca swoich rządów będzie szukał uwagi mediów, plotąc brednie o aborcji, wpływie na Polskę obcych mediów oraz dziedzictwie Jana Pawła II? Ksiądz Rafał w odróżnieniu od Depy był dość ekscentryczny. Ubierał się w markowe ciuchy, grał hip-hop, a przy okazji dilował narkotyki. Wsypał go handlarz. Do wpadki doszło, gdy znajomy księdza, który się żenił, poprosił o towar dla gości weselnych. Poprosił o kokę! Chcesz kupić kokę – zadzwoń do księdza. Ksiądz pogrążył się w trakcie przesłuchania. Wyjaśnił, że wielokrotnie "spełniał wolę swoich znajomych". Sąd był dla księdza łaskawy, ogłosił wyrok roku pozbawienia wolności w zawieszeniu na trzy lata. Pewnie miał na uwadze, że duchowny nadmiernie się nie wzbogacił.
O wiele surowiej sąd się rozprawił z księdzem Piotrem, który krótko po tym, jak został przeniesiony z Sochaczewa do Żyrardowa, zamienił plebanię na areszt. Dilował trzy lata towar w trakcie spotkań towarzyskich. Według rzecznika Prokuratury Okręgowej w Płocku chodziło o udzielanie substancji psychotropowych, konkretnie mefedronu. To stosunkowo świeża sprawa, z wakacji 2023 roku. Jak się skończy? Na razie nic nie wiadomo.
Ale poza koką i mefedronem księża oferują również stare dobre zioło. W Radomsku na początku 2020 roku policja zatrzymała proboszcza handlującego marihuaną. Ksiądz przyznał się do winy i uniknął aresztu. Co na to parafianie w Jedlnie Pierwszym, gdzie ksiądz był proboszczem? Ano stanęli na wysokości zadania, albowiem utworzyli na Facebooku grupę, która – jak czytamy w opisie – ma służyć "wsparciu naszego zasłużonego Proboszcza Tomasza oraz walce z hejtem i fake newsami".
Marihuana nie jest jednak taka groźna jak substancje, którymi handlował ksiądz Bogdan. Jak wyjaśniła Olimpia Gapanowicz, naczelnik Pomorskiego Wydziału Zamiejscowego Departamentu do Spraw Przestępczości Zorganizowanej i Korupcji Prokuratury Krajowej w Gdańsku, chodziło o T-butyrolkaton, czyli GBL. To bardzo niebezpieczna nowa substancja, która w normalnych okolicznościach używana jest jako rozpuszczalnik między innymi w czyszczeniu aluminiowych felg. Na rynku narkotykowym cieszy się popularnością, bo powoduje… rozluźnienie. Poza tym może być również stosowana do produkcji pigułki gwałtu.
Wszystkie te sprawy są wyciszane. Jeśli nie dotarliby do nich dziennikarze, nigdy byśmy się o nich nie dowiedzieli. Kościół bowiem za wszelką cenę nie chce dopuścić do zgorszenia. Ale czasem wierność temu postanowieniu prowadzi do absurdu. Bo oznacza strzeżenie nie tyle jakichś tajemnic, ile mitów. Jednym z takich mitów jest ksiądz, który nie ma innego życia poza służbą Bogu i Kościołowi.
Artur Kaproń to ksiądz ze Śląska z parafii w Osiecznicy. Duchowny jak duchowny, niczym się niby nie wyróżnia. Ale do opinii publicznej trafiło jego oświadczenie, w którym przeprosił za zgorszenie wiernych i poprosił o wybaczenie. Co takiego zrobił? Kilka razy w ramach amatorskiej aktywności sportowej uczestniczył w zajęciach na siłowni. Na Mistrzostwach Polski Juniorów i Weteranów w Kulturystyce i Fitness zajął najgorsze z możliwych miejsc – czwarte, zaraz za podium. Wydawało się, że nie ma w tym nic strasznego, że o sukcesie pochwalił się w mediach społecznościowych. Nie spodobało się to jednak biskupowi Zbigniewowi Kiernikowskiemu. Jak wyznał "Padre Arturo" – tak zwracają się do niego koledzy z siłowni – biskup przemówił mu do rozsądku i zainspirował do zmiany zachowania. Zainspirował? Bardzo bym chciał zobaczyć przebieg tej rozmowy.
Na czym polegał występek księdza? Wystąpił w podkoszulku na ramiączkach, napiął bicepsy i ustawił się do zdjęcia. A biskup Kiernikowski? Chwilę po tej sprawie odszedł w stan spoczynku w niesławie, a media rozpisywały się o jego przewinieniach. Miał ręczyć za księdza, który molestował seksualnie dziecięcych pacjentów szpitala w Łukowie (sprawa skończyła się w sądzie), a później zrobił to, co zazwyczaj robią w takich sytuacjach pasterze z diecezji: przeniósł księdza do Radzynia Podlaskiego. I co ciekawe, biskup nie przeprosił pokrzywdzonych przez podległego mu księdza dzieci. Źdźbło w oku księdza Kapronia widział, ale belki w swoim nie. Lecz postąpił zgodnie z literą Ewangelii. Nie dopuścił do zgorszenia. Zresztą w 2000 roku kardynał Darío Castrillón Hoyos, ówczesny prefekt Kongregacji do spraw Duchowieństwa, wysłał list z gratulacjami do francuskiego biskupa, który został skazany na karę więzienia za niedopełnienie obowiązku zgłoszenia przestępstwa seksualnego, jakiego dopuścił się jeden z podległych mu księży. Hoyos, gratulując hierarsze, pisał, że dał on przykład, jak biskup powinien w takich sytuacjach reagować.
Z tego samego założenia wyszedł zapewne biskup Tadeusz Rakoczy, do którego zgłosił się któregoś dnia młody Janusz Szymik, nieznany wówczas szerszej publiczności. Szymik przeżył piekło. Kiedy ksiądz Jan penetrował tego młodego chłopca, ten spoglądał w twarz Jezusa nad łóżkiem. To trwało latami. Kiedy Janusz się usamodzielnił, nie mógł sobie poradzić z tym, że praktykując wiarę, jest zdany na człowieka, który tak go skrzywdził, że to właśnie jemu musi się spowiadać i od niego przyjmować na klęczkach komunię. Miał też inny dylemat. A jeśli on krzywdzi inne dzieci? Poszedł z tą sprawą – można uznać – pod właściwy adres, do pasterza diecezji. Biskup go wysłuchał i Janusz założył, że zabierze molestanta z parafii. Jakież było jego zaskoczenie, kiedy jego oprawca odezwał się po dniu. Było jasne, że wie o wizycie chłopaka u biskupa. Wiele lat później w postępowaniu kościelnym miał zeznać, że uzyskał deklarację od hierarchy, że jeśli będzie cicho, to nic nie będzie z tym robił. Również i biskup Rakoczy został po latach za tę sprawę "ukarany" przez Watykan. Chociaż system karze tak, żeby nie zabolało. Biskup, który jako przełożony diecezji położył głowę pod topór w związku z orgią na plebanii w Dąbrowie Górniczej, jako niespełna sześćdziesięciolatek odszedł na emeryturę. Kościół, jak widać, nie skąpi na to, aby potrzeby ukaranych biskupów były zaspokajane. W posynodalnej adhortacji apostolskiej Jana Pawła II Pastores gregis mowa jest o tym, by tym nieszczęśnikom zapewnić "pogodę ducha i środki materialne w ludzkim kontekście, co do którego rozsądnie wyrażą pragnienie".
Status biskupów seniorów diecezjalnych i pomocniczych konkretyzuje przygotowany przez Konferencję Episkopatu Polski dokument z 6 marca 2013 roku Socjal. Mowa jest w nim o tym, że status hierarchów po przejściu na emeryturę w ramach "kary" nie powinien się zmienić. Każdy taki biskup ma mieć zapewnione odpowiednie mieszkanie, a jeśli pozostanie w pałacu biskupim, może liczyć na apartament z osobnym wejściem i prywatną kaplicą. Za to wszystko oczywiście płacą wierni. Biskupowi należy się ponadto emerytura odpowiadająca jego wynagrodzeniu sprzed przyjęcia rezygnacji, która podlega waloryzacji, a także wyżywienie oraz usługi ogrodnika, sprzątaczki, kucharki i kapelana. Biskup senior bowiem "nie powinien boleśnie odczuwać swej samotności". Dokument nakazuje również finansować prywatne podróże hierarchy oraz opiekę medyczną.
I tak właśnie ten system działa. Karze, a jednocześnie ubezwłasnowolnia. Trudno przy tym wyobrazić sobie, by jakiś biskup zrezygnował z tych wszystkich przywilejów. Choć na zewnątrz jego postępki są piętnowane, dla swoich jest męczennikiem. Dowodzi tego choćby tyrada biskupa Józefa Zawitkowskiego w obronie arcybiskupa Paetza, którego nadużycia wobec poznańskich kleryków ujawniły media: "Nie mogłem zasnąć tej nocy. Kamieniarze Rzeczypospolitej ukamienowali biskupa, niby w obronie czystości Kościoła. Cóżeś uczynił, najgłupszy z siepaczy?!". Sam ojciec Tadeusz Rydzyk domagał się, by Paetza przeprosić. Kierując do molestanta 24 grudnia 2005 roku życzenia świąteczne, powiedział: "Arcybiskup Paetz jest dla nas jakimś szczególnym znakiem… męczeństwa".
If you often open multiple tabs and struggle to keep track of them, Tabs Reminder is the solution you need. Tabs Reminder lets you set reminders for tabs so you can close them and get notified about them later. Never lose track of important tabs again with Tabs Reminder!
Try our Chrome extension today!
Share this article with your
friends and colleagues.
Earn points from views and
referrals who sign up.
Learn more